Wątróbka w pierwszej połowie mojego życia to było coś, od czego się należało odwrócić plecami i splunąć przez lewe ramię, najlepiej w ogóle oka na czymś tym nie zawieszając. W drugiej zaś połowie, raz z nią przeproszona dzięki mojej teściowej, chętnie po nią sięgam, szczególnie gdy świeżutka i cielęca. Zrobiona po myśliwsku stoi zaraz za bosską "alla veneziana", delikatną jak pieszczota, ale dużo bardziej pracochłonną.
A że mężowi od początku chyba kwarantanny łaziła po głowie i języku, to przy dzisiejszych zakupach, kiedy w dziale mięsnym akuratnie się znalazła, wzięłam dwa spore szerokościowo plastry.
Do przyrządzenia całości na 2 osoby potrzebowałam:
- dwóch plastrów wątróbki, dość cienkich, te moje prawie przekroczyły limit grubości, najlepiej cielęcej, ale tu wołową się zadowoliłam
- dwóch - trzech ząbków czosnku
- paru gałązek rozmarynu
- kilku listków szałwi
- soli
- pieprzu
- przecieru pomidorowego, lub koncentratu, przecieru szklanka z hakiem, czyli pół butelki
- oczywiście oliwy ev
Na początek posiekałam moją ukochaną trójcę: czosnek, szałwię i rozmaryn, na drobno, nacięłam w kilku miejscach brzegi wątróbki, żeby się nie zwijały podczas obróbki termicznej
W szerokim garnku, który powinien zmieścić płaty wątróbki, na rozgrzaną oliwę wrzuciłam posiekane zioła, pilnując, żeby się czosnek nie spalił, tylko co najwyżej zrumienił. Jeśli się spali, to lepiej jest wyrzucić wszystko i jeszcze raz posiekać. Czarny, spalony czosnek to zuo. Dodałam przecier, posoliłam, popieprzyłam, zredukowałam dość mocno
Na taki sos po prostu położyłam wątróbkę, przekładając potem na drugą stronę i na każdej stronie gotując po dwie-trzy minuty. A że wątróbka to nie befsztyk i krwista ma nie być, ale też i nie gulasz i nielzia długo gotować, to radziłabym nadkroić plaster pod koniec tych minut, żeby zobaczyć, czy nie ma śladów krwistości. Wystarczy kilka minut gotowania, moje plastry potrzebowały paru minut więcej, bo dość grube były
Pewnie można było ładniej ułożyć, umaić, skomponować, ale czasu nie było, bo był Głóóód
Poszło pół bochenka chleba.
wszystkim miłośnikom wątróbki.
Dzieciaki zjadły jajka sadzone
A że mężowi od początku chyba kwarantanny łaziła po głowie i języku, to przy dzisiejszych zakupach, kiedy w dziale mięsnym akuratnie się znalazła, wzięłam dwa spore szerokościowo plastry.
Do przyrządzenia całości na 2 osoby potrzebowałam:
- dwóch plastrów wątróbki, dość cienkich, te moje prawie przekroczyły limit grubości, najlepiej cielęcej, ale tu wołową się zadowoliłam
- dwóch - trzech ząbków czosnku
- paru gałązek rozmarynu
- kilku listków szałwi
- soli
- pieprzu
- przecieru pomidorowego, lub koncentratu, przecieru szklanka z hakiem, czyli pół butelki
- oczywiście oliwy ev
Na początek posiekałam moją ukochaną trójcę: czosnek, szałwię i rozmaryn, na drobno, nacięłam w kilku miejscach brzegi wątróbki, żeby się nie zwijały podczas obróbki termicznej
W szerokim garnku, który powinien zmieścić płaty wątróbki, na rozgrzaną oliwę wrzuciłam posiekane zioła, pilnując, żeby się czosnek nie spalił, tylko co najwyżej zrumienił. Jeśli się spali, to lepiej jest wyrzucić wszystko i jeszcze raz posiekać. Czarny, spalony czosnek to zuo. Dodałam przecier, posoliłam, popieprzyłam, zredukowałam dość mocno
Na taki sos po prostu położyłam wątróbkę, przekładając potem na drugą stronę i na każdej stronie gotując po dwie-trzy minuty. A że wątróbka to nie befsztyk i krwista ma nie być, ale też i nie gulasz i nielzia długo gotować, to radziłabym nadkroić plaster pod koniec tych minut, żeby zobaczyć, czy nie ma śladów krwistości. Wystarczy kilka minut gotowania, moje plastry potrzebowały paru minut więcej, bo dość grube były
Pewnie można było ładniej ułożyć, umaić, skomponować, ale czasu nie było, bo był Głóóód
Poszło pół bochenka chleba.
wszystkim miłośnikom wątróbki.
Dzieciaki zjadły jajka sadzone
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks