Z pesto genovese to trochę jak z carbonarą. Składniki klasycznej receptury są właściwie wszystkim wiadome, ale wszyscy się kłócą, że to jednak oni lepiej wiedzą, jak się powinno postępować, i w którym źródle błogosławionym poranną jutrzenką powinno się opłukiwać liście bazylii rosnącej nie dalej niż 35 cm od bram Genui.
Mi klasyczne pesto nie za bardzo smakuje. Dlatego zamieniłam pecorino na ricottę, co według mnie daje tak większe poczucie świeżości sosu (hłe hłe, chuuuuuuch!), jak i sporą wolność w temacie proporcji składników, bo dobieramy je sobie tak, jak naszemu podniebieniu przychylniej, czyli zwiększamy ilość papryczki i czosnku, jeśli chcemy sos bardziej wyrazisty, zwiększamy proporcje ricotty, jeśli lubimy łagodniesze danie.
Orzeszki pinii są fpip drogie. Ja akurat grzebiąc w szafkach znalazłam prawie nie zjełczałe dwie paczuszki, więc je użyłam (długo by gadać, dlaczego one tam i dlaczego nie wykorzystane), ale z reguły do przepisu wrzucam pół na pół z orzechami włoskimi, albo i same orzechy wrzucę, jesli akurat mam, a pinie wybyły.
Dziś były tylko one.
Proporcje tu podane będą naprawdę bardzo luźno wiążącą regułą, wszystkiego może być w zasadzie mniej, lub więcej, w zależności od tego, jak bardzo intensywny smak chcemy osiągnąć. Jedyne, co mogę powiedzieć (i doradzić), to to, że znów nie jest to dietetyczne danie, pomimo tego, że składa sie na nie właściwie tylko zielenina i chudy twarożek. No ale i oliwa. EV, oczywiście. I tu jest pies pogrzebany.
Do dzisiejszego pesto, na cztery osoby, ale wyszło baaardzo wielkodusznie, z powodzeniem i na sześć-osiem osób by starczyło, użyłam:
- trzech pudełek po 30g każde bazylli, ale i dwa by starczyły; wzięłam pudełka, bo pęczki wyszły
- 250g ricotty
- 40g orzeszków pinii, ewentualnie włoskich, wtedy można usunąć brązową skórkę, ale nie jest to niezbędne
- kilku ząbków czosnku
- jednej papryczki pikantnej
- 3/4 szklanki oliwy ev
- soli tyle co na zdjęciu poszło, zresztą wszystkiego poszło tyle, co na zdjęciu
To jest przepis na dość intensywny smak.
Umyłam i w miarę osuszyłam bazylię, oskubałam listki z łodyg i kwiatostanów, kwiatostany i łodygi wywaliłam, a listki, czosnek, oprawioną papryczkę, oliwę, 3/4 orzeszków i sól wrzuciłam do wyższego naczynia
, zmiksowałam blenderem na paciębryję. Przełożyłam do miski (w której potem wymieszałam makaron), wyskrobując wszystko ładnie łyżeczką, a to, co zostalo na mikserze i naczyniach wyczyściłam chlebem i pożarłam, bo byłam głodna jak niedźwiedź polarny przed nadejściem lodu.
Do pacibryi dodałam ricottę, ładnie rozciapciowując widelcem do gładkiej masy, spróbowałam, czy aby na pewno sól wystarczająca, tak ze trzy razy:
W międzyczasie postawiłam gar na gaz, do wrzątku wrzuciłam garść soli i wybrany* makaron. Tu też, 80g na głowę, 60 w przypadku diety, 130plus w przypadku tasiemca. Po osiągnięciu wymarzonej konsystencji odcedziłam, nie zapominając (przy tym sosie szczególnie ważne!) o zachowaniu chochli wrzątku z gotujacego się makaronu.
Przełożyłam makaron bezpośrednio do michy, wymieszałam, sosu było tyle, że nie trzeba było podlewać. Ale pesto lubi schnąć, pomimo dużej ilości oliwy (im mniej oliwy, tym bardziej się robi kleisty, tym ważniejsza chochla-dwie wrzątku), więc trzymajmy go na oku podczas mieszania. Posypałam resztką orzeszków pinii i podałam cierpiętnikom.
Tak byo:
*wybrany w tym przypadku znaczył wybrany z pozostałych pudełek w kanciapie, ja bym wolała świderki, na ten przykład. Bo reginette nie lubię.
Mi klasyczne pesto nie za bardzo smakuje. Dlatego zamieniłam pecorino na ricottę, co według mnie daje tak większe poczucie świeżości sosu (hłe hłe, chuuuuuuch!), jak i sporą wolność w temacie proporcji składników, bo dobieramy je sobie tak, jak naszemu podniebieniu przychylniej, czyli zwiększamy ilość papryczki i czosnku, jeśli chcemy sos bardziej wyrazisty, zwiększamy proporcje ricotty, jeśli lubimy łagodniesze danie.
Orzeszki pinii są fpip drogie. Ja akurat grzebiąc w szafkach znalazłam prawie nie zjełczałe dwie paczuszki, więc je użyłam (długo by gadać, dlaczego one tam i dlaczego nie wykorzystane), ale z reguły do przepisu wrzucam pół na pół z orzechami włoskimi, albo i same orzechy wrzucę, jesli akurat mam, a pinie wybyły.
Dziś były tylko one.
Proporcje tu podane będą naprawdę bardzo luźno wiążącą regułą, wszystkiego może być w zasadzie mniej, lub więcej, w zależności od tego, jak bardzo intensywny smak chcemy osiągnąć. Jedyne, co mogę powiedzieć (i doradzić), to to, że znów nie jest to dietetyczne danie, pomimo tego, że składa sie na nie właściwie tylko zielenina i chudy twarożek. No ale i oliwa. EV, oczywiście. I tu jest pies pogrzebany.
Do dzisiejszego pesto, na cztery osoby, ale wyszło baaardzo wielkodusznie, z powodzeniem i na sześć-osiem osób by starczyło, użyłam:
- trzech pudełek po 30g każde bazylli, ale i dwa by starczyły; wzięłam pudełka, bo pęczki wyszły
- 250g ricotty
- 40g orzeszków pinii, ewentualnie włoskich, wtedy można usunąć brązową skórkę, ale nie jest to niezbędne
- kilku ząbków czosnku
- jednej papryczki pikantnej
- 3/4 szklanki oliwy ev
- soli tyle co na zdjęciu poszło, zresztą wszystkiego poszło tyle, co na zdjęciu
To jest przepis na dość intensywny smak.
Umyłam i w miarę osuszyłam bazylię, oskubałam listki z łodyg i kwiatostanów, kwiatostany i łodygi wywaliłam, a listki, czosnek, oprawioną papryczkę, oliwę, 3/4 orzeszków i sól wrzuciłam do wyższego naczynia
, zmiksowałam blenderem na paciębryję. Przełożyłam do miski (w której potem wymieszałam makaron), wyskrobując wszystko ładnie łyżeczką, a to, co zostalo na mikserze i naczyniach wyczyściłam chlebem i pożarłam, bo byłam głodna jak niedźwiedź polarny przed nadejściem lodu.
Do pacibryi dodałam ricottę, ładnie rozciapciowując widelcem do gładkiej masy, spróbowałam, czy aby na pewno sól wystarczająca, tak ze trzy razy:
W międzyczasie postawiłam gar na gaz, do wrzątku wrzuciłam garść soli i wybrany* makaron. Tu też, 80g na głowę, 60 w przypadku diety, 130plus w przypadku tasiemca. Po osiągnięciu wymarzonej konsystencji odcedziłam, nie zapominając (przy tym sosie szczególnie ważne!) o zachowaniu chochli wrzątku z gotujacego się makaronu.
Przełożyłam makaron bezpośrednio do michy, wymieszałam, sosu było tyle, że nie trzeba było podlewać. Ale pesto lubi schnąć, pomimo dużej ilości oliwy (im mniej oliwy, tym bardziej się robi kleisty, tym ważniejsza chochla-dwie wrzątku), więc trzymajmy go na oku podczas mieszania. Posypałam resztką orzeszków pinii i podałam cierpiętnikom.
Tak byo:
*wybrany w tym przypadku znaczył wybrany z pozostałych pudełek w kanciapie, ja bym wolała świderki, na ten przykład. Bo reginette nie lubię.
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks