Sam film – zmontowany do około półtorej godziny czasu ekranowego – to zaledwie wycinek całej produkcji i wszystkich smaczków z nią związanych. Te z kolei niekiedy okazują się nawet bardziej interesujące niż sam „obraz”.
Wydany w 2005 roku „Lord of war” to film, który zebrał całe mnóstwo pochlebnych recenzji, a obsadzony w roli głównej Nicolas Cage spisał się w nim naprawdę dobrze. Na uwagę zasługują też wykorzystane w nich rekwizyty, które… wcale nie były rekwizytami. Podczas produkcji okazało się bowiem, że taniej można kupić prawdziwe karabiny Sa vz. 58 produkcji czechosłowackiej niż repliki popularnych AK-47. Ponieważ jedne i drugie wyglądem zewnętrznym praktycznie się nie różnią, wybrano tańszą opcję. Z Czech udało się też wypożyczyć 50 czołgów – ale trzeba było zwrócić je do grudnia, kiedy to miały zostać sprzedane w Libii.
Wyjątkowa historia w wyjątkowej historii – gdyby ktoś zastanawiał się, czy
Stuart Malutki może być lepszy, okazało się, że może. Przyczynił się do odnalezienia zaginionego obrazu węgierskiego artysty Roberta Bereny’ego. Wypatrzył go w tle jednej ze scen inny Węgier, historyk sztuki, który oglądał
Stuarta dziesięć lat po premierze. Jego uwagę przykuł drobny szczegół – obraz, który jeden ze scenografów nabył za 500 dolarów na kalifornijskim targu staroci, nie mając pojęcia o jego faktycznej wartości. Kiedy dzieło po raz kolejny zmieniało właściciela – już po odkryciu, czym w rzeczywistości jest – kosztowało niemal 230 tysięcy dolarów.
Czym byłyby filmy o Harrym Potterze bez Daniela Radcliffe’a, odtwórcy głównej roli? Miliony fanów na całym świecie przekonane są, że żaden inny aktor nie pasowałby do tej postaci lepiej niż on. A jednak niewiele brakowało, a producenci zmuszeni byliby szukać innego Harry’ego. Dlaczego? Przez rodziców Daniela, którzy na wieść o tym, że kręcone ma być sześć filmów – i wszystkie w Los Angeles – zdecydowanie odmówili. Zmienili zdanie dopiero wtedy, gdy umowę zmniejszono do dwóch obrazów, a produkcję przeniesiono do Wielkiej Brytanii. A że na dwóch filmach się nie skończyło, to już zupełnie inna historia.
Zaczarowana z 2007 roku opowiada historię księżniczki Giselle. Całość – jak to u Disneya – ma typowo bajkową otoczkę, a sam obraz klasyfikowany jest zarówno jako komedia romantyczna, jak i film familijny. Tymczasem plany wytwórni były zupełnie inne – a inspirację garściami czerpano z serii
American Pie. Być może z tego właśnie powodu tak długo wstrzymywano się z realizacją filmu, aż wreszcie… zdecydowano złagodzić jego ton. W planach Disneya było też wprowadzenie na rynek lalki Giselle, z czego… zrezygnowano natychmiast gdy prawnicy odkryli, że musieliby dożywotnio odpalać procent Amy Adams, odtwórczyni roli. To także powód, dla którego
Zaczarowanej zwykle nie sposób zobaczyć w parkach Disneya.
Takie mamy czasy i taki mamy świat, że mało kto robi cokolwiek bezinteresownie. Tym bardziej zaskakujące było wsparcie, jakie rząd Stanów Zjednoczonych udzielił produkcji filmu
Dzień Niepodległości z 1996 roku. Pełen gwiazd obraz opowiada o inwazji kosmitów na Ziemię. Dla większego rozmachu armia zgodziła się użyczyć prawdziwych mundurów, a nawet udostępnić odrzutowce! Była przy tym tylko „jedna maleńka prośba” – aby wyciąć z filmu wzmianki o Strefie 51. Na to producenci nie przystali, w związku z czym wojskowi w okamgnieniu zabrali swoje zabawki, pokazując na odchodnym (nie)parlamentarny gest.
Kontrakty gwiazd pierwszych stron gazet bywają nie tylko wyjątkowo lukratywnie, ale też w efektowny sposób dziwaczne. Kiedy zaś odtwórcy głównych ról nie są w stanie dojść do porozumienia, który „jest większym wielkim aktorem”, pojawiają się specyficzne zapisy. Tak jak ten w kontrakcie Williama Shatnera, wywodzący się jeszcze z czasów początków Star Treka. Shatner miał w nim zawartą klauzulę, która… gwarantowała mu, że cokolwiek dostanie Leonard Nimoy, dostanie też Shatner. Skoro więc Nimoy reżyserował
Star Trek IV, Shatner upomniał się o swoje i koniec końców dostał do reżyserii
Star Treka V. Późniejsza część została zdecydowanie gorzej oceniona przez widzów i krytyków.
Łatwo kłócić się, kiedy coś pójdzie niezgodnie z planem. Kiedy efekt wielomiesięcznych, a niekiedy nawet wieloletnich wysiłków okazuje się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Kiedy jednak dzieło wieńczy sukces – o co się spierać? A jednak można. Podczas produkcji
Dnia Świstaka Harold Ramis, reżyser, i Bill Murray, odtwórca głównej roli, ścięli się tak mocno, że po nakręceniu ostatniej sceny nie odezwali się do siebie przez 21 lat! Pogodzili się dopiero na krótko przed śmiercią Ramisa. O co poszło? Tak naprawdę o nic. Murray chciał nadać filmowi bardziej poważny, kontemplacyjny ton, natomiast Ramis preferował styl komediowy. Ot co.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą